Brytyjczyk uwiedziony przez wrocławskie krasnoludki
Dziennikarz BBC travel podzielił się z czytelnikami tego popularnego portalu turystycznego swoimi wrażeniami z podróży do Wrocławia. Ściśle mówiąc zafascynował go jeden element, który miastu udało się wykreować i spopularyzować, jako jego charakterystyczny, identyfikujący, rozpoznawalny symbol, odnoszący się do jednego z zjawisk współczesnej historii Polski. Promocyjny pomysł okazał się trafiony, przyjezdni kojarzą z nim Wrocław.
W październiku podróże city break mają szczególny urok. Miejskie atrakcje zyskują, gdy opadnie temperatura gorączkowego sezonu wakacyjnego. Eliot Stein, piszący dla BBC travel, wybrał początek jesieni na poznanie atrakcji Wrocławia, miasta z pierwszej setki międzynarodowego rankingu „Quality of Living”, aspirującego równocześnie do miana centrum biznesowego, posiadającego interesującą ofertę turystyczną.
Fabułę tworzy historyczny kontekst
Autor czyni ukłon przez urokami położonej nad brzegiem Odry „polskiej Wenecji”, jej 130 mostami łączącymi 12 wysp. Składa krótki, wymowny hołd jednemu z najelegantszych rynków w Europie i pastelowym kamienicom oświetlonym w nocy gazowymi lampami ulicznymi”. Wciąga go jednak inny świat. Wrocławskie krasnale. Ukrywające się w alejach, niespodzianie wyglądające zza drzwi, huśtające się na latarni. Oczywiście nie one same. Fabułę tworzy historyczny kontekst pojawienia się ich na pryncypalnych ulicach i kameralnych zaułkach miasta. Przede wszystkim przybysza urzeka barwna, nietuzinkowa postać Waldemara „Majora” Fydrycha, który w sposób metaforyczny dał życie wrocławskim krasnoludom. Twórca i przywódca happenerskiego ruchu Pomarańczowa Alternatywa, pozostawił wyraźny ślad w polskiej historii lat 80. Pokojowe protesty przeciwko cenzurze, surrealistyczne żarty ośmieszające ówczesne rządy i styl propagandy komunistycznej, frapują cudzoziemców interesujących się niedorzecznościami okresu PRL i następstwem dramatycznych wydarzeń stanu wojennego. Fydrych nie jest dla Brytyjczyków osobą anonimową. Na Wyspach wydana została książka jego autorstwa „Żywoty Mężów Pomarańczowych”, uznawany jest też przez krytyków sztuki za jednego z wybitnych przedstawicieli nurtu surrealizmu.
Współcześnie wrocławskie krasnoludy zaludniają i wciskają się bezczelnie w kolejne sfery bytu miasta. Mnożą się. Nie wiadomo dokładnie ile ich jest. W rachubie pogubili się nawet magistraccy urzędnicy indagowani na tę okoliczność przez Steina. Jedno jest pewne. Pięć pierwszych wyszło spod ręki rzeźbiarza Tomasza Moczka na zamówienie Urzędu Miasta. Przyjęły się, więc artysta tworzył kolejne, inspirując przy tym młodych artystów do kontynuowania jego dzieła, rozwijania z wyobraźnią tej formuły wyrazu.
To więcej niż sztuka
Brytyjskiego dziennikarza interesuje proces twórczy. Opisuje kolejne etapy od pomysłu do realizacji. Próbuje również przekazać artystyczne przesłanie. Tkwi ono głęboko we wspomnieniach Moczka. W przełomowych latach 80. był dzieckiem. Matka zabrała go na lody. Spacer został gwałtownie przerwany, bo właśnie wtedy demonstrujący tłum rozpędzany był brutalnie przez zmilitaryzowane oddziały. Matka Moczka, potrącona przez biegnących, upadła. Ludzie deptali po niej. Kilkuletni Tomek rzucał kamieniami w czołgi w nadziei, że zmusi je do odwrotu. Krasnale mają więc swój mit, którego nie należy pomijać. Ten rodzaj wyrazu artystycznego czerpie z historycznej idei, z właściwą jej nieodłączną dozą komizmu, przenikniętego jednak głębszą myślą i nieudawanymi emocjami – do czego stara się przekonać swoich czytelników Stein. Na poparcie przytacza wyznanie Moczka: „Może to tylko sztuka, ale dla mnie to coś więcej”.