Przyznanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury oznacza pozyskanie niemałych pieniędzy
Co kryje się za szyldem promocyjnym

Wyścigi o fundusze unijne rozkręciły się już na dobre. Potencjalni beneficjenci, głównie organizacje samorządowe, prześcigają się w pomysłach, jak zdystansować konkurencję, coraz liczniejszą i także coraz bardziej pomysłową w obmyślaniu sposobów na pozyskanie unijnej dotacji.
W 2010 r. minister kultury zadecyduje, które z trzech miast, wybranych przez niego do ostatniego etapu rywalizacji, będzie polskim kandydatem do miana Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Potem wytypowane miasto będzie musiało poczekać na zaakceptowanie kandydatury przez Unię Europejską i wtedy zacznie konkurować z którymś miastem hiszpańskim, także pretendującym do tego miana. W 2000 r. stolicą był Kraków.
Nadzieja, że nakłady się zwrócą
Tytuł Europejska Stolica Kultury to nie tylko splendor. Wybrane miasto prezentuje przez rok na europejskim forum swoją ofertę kulturalną i turystyczną, promując przy okazji własny region i państwo. UE finansuje w sześćdziesięciu procentach odbywające się tam wtedy festiwale, koncerty, konferencje, a rzesze turystów z całego świata pozostawiają spore kwoty. Aktywna promocja procentuje przez lata. Ale przyznanie tytułu oznacza także pozyskanie niemałych pieniędzy na wzbogacanie stałej oferty kulturalnej.
We wszystkich miastach kandydujących o miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016 na działania promocyjne przeznacza się niemałe kwoty z samorządowych budżetów, w nadziei, że nakłady zwrócą się z nawiązką.
- poprzednia
- następna »»