Od kiedy dowiedziałem się o konkursie, moją ambicją było zdobycie Złotego Certyfikatu
Rozmowa z Elżbietą i Andrzejem Olszewskimi, twórcami Żywego Muzeum Piernika w Toruniu nagrodzonego Złotym Certyfikatem Polskiej Organizacji Turystycznej.
Aktualności Turystyczne: – Taki finał rozgrzewa kibiców. Wygrywa pretendent, któremu wydawać by się mogło, daleko do wielkich faworytów. Zna jednak tajemnicę sukcesu. Niewielkie, toruńskie muzeum, zdobywa Złoty Certyfikat w konkursie POT na Najlepszy Produkt Turystyczny. W czym tkwi jego źródło?
Andrzej Olszewski: – Przychodzi mi do głowy prosta zbitka dwóch słów. Określa ona stan, który w wielu przypadkach decyduje o powodzeniu przedsięwzięcia. Nie tylko biznesowego. Wiedza i emocje. Oczywiście istotny jest też trzeci element, którego nie da się przecenić. Szczęście.
– Co miało znaczenie decydujące?
– W naszym przypadku, szczęścia nie należy rozumieć dosłownie. Mamy szczęście, że mieszkamy w szczególnym mieście, które samo w sobie jest kluczem do pomysłu biznesowego. Pierniki toruńskie i ich rozpalająca wyobraźnię historia.
Pilnie strzeżona, legendarna receptura gazowanego napoju z liści drzewa coca i orzeszków drzewa cola, opracowana została przez Johna Pembertona, farmaceutę z Georgii, w 1886 roku. W Toruniu pierniki wypiekano już od XIII wieku. Receptury były pilnie strzeżoną tajemnicą. Na przykład w 1556 roku zostało zawarte porozumienie między Toruniem a Norymbergą, polegające na wymianie receptur. Toruńscy piernikarze mieli prawo wypiekać pierniki oparte o przepis norymberski, a piernikarze norymberscy o przepis toruński. Myśmy się do tych tradycji odwołali. Stworzyliśmy muzeum otoczone nimbem historycznej tajemniczości. Budzi ona wśród zwiedzających emocje, które powodują chęć zgłębiania wiedzy. My to umożliwiamy. Otwieramy przed nimi barwny, tajemniczy świat interaktywnego muzeum, pozwalamy przenieść się w przeszłość, poczuć się czeladnikami mistrza piernikarskiego.
– Wcześniej nikt tej narzucającej się inspiracji nie wykorzystał.
– Paradoksalnie, mieliśmy przewagę. Nie obciążało nas doświadczenie pracy w turystyce. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z przeciwieństw, w przyszłość patrzyliśmy z optymizmem. Próbowaliśmy pozostawić za sobą przeszłość. Nieciekawą.
– Co się wydarzyło?
– Splot okoliczności. Trudną sytuację rodzinną skomplikowało dodatkowo niepowodzenie zawodowe. Zostałem oszukany przez partnera biznesowego. Zbankrutowałem, zostałem bez grosza, bo jak inaczej nazwać tysiąc złotych w zaskórniakach. Można popaść w depresję lub spróbować metody Borowieckiego z „Ziemi Obiecanej”. Zacząć wszystko od początku, od zera. W nowej branży, z nowym pomysłem.
– Esencja romantyki biznesowej.
– Coś w tym jest. O ofercie Żywego Muzeum Piernika można poczytać na stronie internetowej. Stanowi dorobek kilkunastu lat. Pomysł to jedno, jego realizacja to zupełnie co innego.
– No właśnie, Pana specjalnością zawodową nie jest turystyka, ale też nie wygląda pan na piekarza.
– Jestem prawnikiem, ale nigdy w tym zawodzie nie pracowałem. Wyznaję zasadę, że wszystkiego można się nauczyć. Przyswoić podstawową wiedzę, pogłębić ją w praktyce, dopasować do reguł biznesowych, które w każdej branży są podobne. W realiach rynku przed dwunastu-, trzynastu laty, pomysł narzucał się niejako sam. Dynamicznie rozwijały się usługi. Toruń należał do miast na trasie podróży turystycznych. Zatem, usługi turystyczne. Kanwą był piernik. Rozpocząłem gromadzenie informacji od podstaw, rozmawiając z ludźmi, którzy w tej branży zjedli zęby i wyrazili chęć wprowadzić mnie w jej realia. Pierwszą, fachową informację, jaką zdobyłem, pamiętam do dziś. „Wielkość autokarowa”. Coś absolutnie dla mnie wówczas niezrozumiałego. Dzisiaj bezspornie oczywistego. Należy znać proporcje. Produkt musi mieć określoną wielkość, dopasowaną do liczby odbiorców. Wiele firm nie zwraca na to uwagi. Wyznaczają sobie cele, które ich przerastają, lub odwrotnie, poprzestają na mikroskali. Nasze przedsięwzięcie jest obecnie odczuwalnie zbyt małe. Rozwój hamują ograniczenia, jakimi są mury budynku, w którym zlokalizowane jest muzeum.
– Ile rocznie ma ono zwiedzających?
– W ubiegłym roku było ich 130 tysięcy. Z prognoz wynika, że w tym roku ich liczba będzie wyższa. Przez sześć miesięcy tego roku każdą godzinę mamy wypełnioną. Mimo to nie przekraczamy wyznaczonego limitu gości, sześćdziesięcioro osób dorosłych na godzinę, lub o piętnaścioro liczniejszą grupkę dzieci. W sezonie wielu chętnych odchodzi zawiedzionych, bo nie dostali się do muzeum z braku miejsc.
– Nadmiar klientów zawsze dobrze rokuje.
– W teorii, tak. Popyt nakręca podaż. Łatwo jednak ulec złudzeniu powodzenia. Dam przykład. Moglibyśmy powiększyć liczebność grup zwiedzających, obsłużyć dziennie więcej osób, przyspieszyć program, ale bez wątpienia ucierpiałby standard obsługi, spadłaby jakość przekazu, tłok zniechęciłby obecnych. To zupełnie wykluczone. Najważniejsze jest dla nas zadowolenie gości.
– Miałem na myśli zwiększenie powierzchni, poszukanie nowej lokalizacji.
– Mało realna perspektywa. W centrum Torunia nie ma odpowiedniego miejsca. A gdyby nawet, zakładając hipotetycznie, taki lokal można by wskazać, to cena przekraczałaby możliwości zwrotu. Odpada też ewentualność przeprowadzki poza centrum. Już od średniowiecza piernikarze sprzedawali swoje wyroby z ław obok Ratusza Staromiejskiego.
Elżbieta Olszewska: – Bardziej zależy nam na budowie marki produktu, której synonimem jest wysoka jakość, aniżeli umowna masowość. Niedosyt pobudza apetyt, przesyt odwrotnie. Nasze pierniki są niezwykłe. Zdobią je malarki, absolwentki Wydziału Sztuk Pięknych, które zatrudniamy w naszym zespole. Każdy piernik jest unikalnym, artystycznym, dziełem sztuki. Często wykonywane na specjalne zamówienia. Z dedykacjami. Na uroczystości firmowe, na święta, i wyjątkowe chwile w życiu ludzi. Zdarzyły nam się w muzeum oświadczyny piernikiem. Młodzieniec padał na kolana przed wybranką i piernikiem w kształcie serca prosił ją o rękę. Były łzy wzruszenia, zaskoczenie, oklaski świadków. Liczba zamówień na zdobione pierniki jest duża, nie wszystkie przyjmujemy.
– Nie tylko ja zastanawiam się, w jaki sposób udało się zaskarbić tak wielką sympatię i popularność w całym kraju małemu w końcu muzeum?
– Odpowiem nieskromnie. Udało nam się wykreować nową jakość nauczania historii. Muzeum piernika było jednym z pierwszych miejsc noszących tę nazwę, którego misja nie ogranicza się do gromadzenia eksponatów, uzupełniania artefaktów. Zastosowaną przez nas formą wyrazu, jest narracja. Szukaliśmy metody, w jaki sposób przedstawić interesująco historię piernika, rzemiosła, Torunia. Pomysł konwencji parateatralnej sprawdził się. Pod okiem Mistrza Piernikarskiego i Wiedźmy Korzennej, wszyscy zwiedzający wchodzą w rolę czeladników. Wyrabiają ciasto, odciskają w drewnianych formach, wchodzą w świat dawnego warsztatu piernikarskiego, poddają się emocjom. Opuszczają muzeum w doskonałych nastrojach, zabierając ze sobą własnoręcznie wypieczone pierniki.
– Jakie kwalifikacje muszą mieć chętni do pracy w muzeum?
– Zespół animatorów, Mistrzowie i Wiedźmy Korzenne, czyli ci, którzy WIEDZĄ wszytsko, są z wykształcenia historykami, muzealnikami. Pewien zasób informacji można wykuć na pamięć, nam chodzi jednak o przekazywanie szerokiej wiedzy przez osoby, które zgłębiały ją studiując na wyższych uczelniach. Istotne w tej pracy są też predyspozycje osobowościowe. Wszyscy członkowie zespołu animatorów prezentują pogodne usposobienie, niewymuszony dowcip, naturalną ekspresję, bezpretensjonalność. Łatwo nawiązują kontakt z gośćmi, nie ulegają tremie przed liczną publicznością. Posiadają zdolności aktorskie. W tej dziedzinie pracownicy muzeum również się kształcą, uczą się emisji głosu, ekspresji ciała, odpowiednich gestów, panowania nad publicznością. Uczestniczą w zajęciach prowadzonych przez aktorkę teatralną. Każdy pokaz to przecież osobny spektakl przed nową widownią. Grupy naszych gości różnią się. Wiekiem, oczekiwaniami, nastawieniem, mentalnością.
Za symboliczną złotówkę wstęp do naszego muzeum mają dzieci i młodzież niepełnosprawne. Poczytujemy sobie to za powód do dumy. Rocznie takich gości podejmujemy tysiące.
– Z merkantylnego punktu widzenia, wysoka jakość i niezaspokojony popyt, skłaniają do szukania równowagi w dostosowaniu poziomu cen.
Andrzej Olszewski: – To czuły punkt. Poddaliśmy analizie ceny biletów czterdziestu popularnych atrakcji turystycznych w kraju. Wynika z niej, że bilety w Żywym Muzeum Piernika są najtańsze. Na przykład dorośli płacą 15 złotych, seniorzy 13, młodzież 10. Być może w przyszłym roku nieznacznie podrożeją. Wolimy dawać radość i emocje, niż próbować się dorobić wszelkimi metodami.
– Muzeum to jednak nie tylko spektakle, także sprzedaż.
– Naturalnie, trudno wyobrazić sobie miejsce, w którym składa się hołd piernikom, mówi staropolszczyzną, przebiera w stroje z epoki, przebywa w otoczeniu aromatów przypraw i zapachu pieczonego ciasta, a następnie odsyła Gości do sklepu po zakupy. Byłoby to sprzeczne z logiką biznesową. Przez kilka lat prowadziliśmy sprzedaż wyrobów dużej toruńskiej fabryki. Współpraca się urwała. Uznani zostaliśmy za konkurencję i objęci embargiem dostaw. Mówiąc wprost, bezduszne prawa rynku zmusiły nas do uruchomienia własnej produkcji. Staramy się wypiekać pierniki możliwie tradycyjne. Nie do końca według oryginalnych receptur średniowiecznych, bo tych do celów komercyjnych nie da się zastosować. Wykorzystujemy głównie osiemnasto- i dziewiętnastowieczne, ale nasi cukiernicy komponują też własne, współczesne, niepowtarzalne. Oczekiwania klientów pobudzają kreatywność. Asortyment staje się bogatszy.
Skąd państwo czerpali inspirację?
– Przemierzyliśmy europejski szlak piernikowy. Odwiedziliśmy niezliczone sklepy z piernikami w Polsce, Czechach, Niemczech, Francji. Między innymi robi wrażenie muzeum pardubickie, w którym gospodarzami są Baba Jaga, Jaś i Małgosia. W Słowenii Muzeum Lectara, czyli Piernika. W Niemczech, w saksońskim Pulsnitz, posiadającym kilkusetletnie tradycje korzennych wypieków i wiele współcześnie działających lokalnych piekarni. Bawaria słynie norymberskimi piernikami opłatkowymi. Ciekawym ośrodkiem na szlaku jest Akwizgran, graniczący z Belgią i Holandią. Słowem, zobaczyliśmy, jak robią to inni. Następnie stworzyliśmy coś oryginalnego, niepowtarzalnego, unikalnego.
– Autoreklama?
–W niewielkim stopniu. Powtarzam opinię branży. Bardzo cenionych przez nas partnerów z Radovljicy, najbardziej renomowanego muzeum piernika na Słowenii, którzy byli inicjatorami utworzenia Stowarzyszenia Europejskich Muzeów Piernika. Ostatecznie stowarzyszenie nie powstało, ale nawiązane międzynarodowe kontakty są zawodowo niezwykle cenne i nadal podtrzymywane.
– Promocyjny impuls przyniesie również Żywemu Muzeum Piernika, przyznanyprzez kapitułę konkursu na Najlepszy Produkt Turystyczny Złoty Certyfikat POT.
– Liczymy na to. Zdradzę, że od kiedy dowiedziałem się o konkursie Polskiej Organizacji Turystycznej, moją ambicją było zdobycie Złotego Certyfikatu.
O gali wręczenia Certyfikatów czytaj także w tekście „Złoty Certyfikat POT – w historii Żywego Muzeum Piernika tkwi cała romantyka turystycznego biznesu”