Turystyka oczami polskich artystów. Obrazy Dwurnika i plakaty Ryszarda Kai
W Polakach coś „pękło” i masowo zaczęli znowu zwiedzać swój kraj. Branża turystyczna już wie, że zapracowany obywatel coraz częściej zamiast długich zagranicznych wakacji, wybierze turystykę weekendową w kraju. Słowo „masowo” określa bardzo zróżnicowaną grupę, więc rynek będzie zmierzał do ścisłego jej skategoryzowania np. według wieku i zasobności portfela.
To świetna prognoza dla dynamicznie rozwijającej się bazy noclegowej. Zdaje się, że wielu stanie przed odpowiedzią na pytanie czy podobać się wszystkim czy nielicznym. Dodatkowo, zwiększony popyt wewnętrzny oznacza wzmożoną konkurencyjność i tym samym konieczność dokładnego zrozumienia swojej grupy docelowej. Hotele i miasta – chcąc przykuć uwagę turystów – będą budować swoją markę w oparciu o storytelling. Oczywiście te, które jeszcze tego nie zrobiły. Turyści będą poszukiwać turystycznego klucza – pomysłu na to co i jak zwiedzać. Wśród nich atrakcyjną grupę stanowić będą osoby ceniące design i sztukę, oczekujące, że nowe miejsca będą dla nich rodzajem intelektualnego ćwiczenia czy wyzwania oraz obietnicą estetyki, która nie tylko wygląda, ale też „myśli”.
Hotel przyszłości – poszukiwanie niszy czy schlebianie masowemu odbiorcy
Hotele nie mają zdania. Są dla wszystkich i wszystkim powinny się podobać. Powinny schlebiać masowemu odbiorcy... Zapewne dla wielu hoteli taka strategia nadal się sprawdza, ale wystarczy spojrzeć na strategiczne ruchy największych sieci hotelowych na świecie, aby zrozumieć, że rynek zmierza w kierunku dokładnego określenia swojej grupy odbiorców np. według zainteresowań i wieku. Przykładem jest też polska „sieciówka” Puro (jeśli mnie pamięć nie myli, z norweskim kapitałem) czy nowy hotel Marriot w segmencie design budget pod marką Moxy. Coraz częściej hotele są „eko”, „design” lub „inteligentne”.
Design i sztuka stają się nieodzownym elementem hoteli. A wszystko wskazuje na to, że rośnie także popyt na hotele stylizowane np. zamki i charakterystyczne, które bazują na kulturze danego kraju. I tutaj wreszcie mogę wrócić do Dwurnika i Kai. Oczywiście dzisiaj wiele hoteli uznaje, że „obrazki” warte nie wiele więcej niż znajdująca się pod nimi farba na ścianie, są OK, ale to musi się zmienić i na pewno zmieni. Hotelowe lobby to doskonałe miejsce do eksponowania prac polskich artystów. Mając świadomość kosztów, można by się zastanowić nad wyborem jednego dzieła sztuki, którego obecność w hotelu byłaby wyraźnie komunikowana w marketingu. Wartościami mogą się tu okazać przede wszystkim oryginalność, uznana na świecie „polskość” czy intelektualny pierwiastek, który niesie za sobą wymagająca sztuka. A gdybyśmy mieli do czynienia ze sztuką, która w bezpośredni sposób powiązana jest z lokalizacją naszego hotelu lub pensjonatu?
Każdy może pokazać zdjęcie lokalnego pałacu lub zamku – miejscowego turystycznego „Disneylandu”. Rzecz w tym, że hotelarstwo zmierza w kierunku nowych kategoryzacji, poszukiwania własnego Ja. Jak wspomniałem, robią to nawet „sieciówki”. Jestem przekonany, że ekspozycja pracy białostockiej pracy Dwurnika w lobby białostockiego hotelu, byłaby nie tylko oryginalnym hołdem dla lokalizacji hotelu, ale także formą schlebiania gustom określonej grupy gości – tym, którzy „oczekują czegoś więcej” i doceniają to co nieoczywiste. Nie jest wykluczone, że podporządkowanie stylistyki zakopiańskiego hotelu, zakopiańskiemu (czy tatrzańskiemu) plakatowi Ryszarda Kai, zwróciłoby uwagę mediów i klientów np. w mediach społecznościowych.
Żyjemy w czasach, w których przedmioty określają nas bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zawsze były ważne, ale bodajże nigdy po władzę, którą oferują, nie sięgało tak wielu. Zdaje się, że już niemal każda klasa społeczna sięga po ekskluzywność, bo każda jest spragniona szybkiego awansu. Lubimy gdy przedmioty nam schlebiają, tworzą pozytywny wizerunek nas samych. Opowiadają historię, którą przy ich pomocy, jesteśmy w stanie nakreślić sami. Naszą rzeczywistość dokumentujemy obrazem np. przy pomocy smartfonów. W mojej opinii, powstaje w nas nowy szacunek dla rzeczy ładnych, a tym samym designu i sztuki. Wokół sztuki można doskonale zbudować storytelling. Przecież ona sama jest jego formą.
Turystyczny storytelling na bazie sztuki
Marketing marek oparty jest dziś o storytelling. Tworzenie zgrabnych i obrazowych historii o czymś, sprawia, że łatwiej nam to zrozumieć, poznać, odkryć. Podstawą takiej opowieści jest emocjonalne zaangażowanie słuchacza.
Umiejętność opowiedzenia o sobie w sposób przykuwający uwagę, jest dziś – jak nigdy wcześniej – silnym narzędziem sprzedaży. Żyjemy w czasach niezgody na nudę. Era obrazów, wyborów, małych wielkich decyzji masowego odbiorcy. Aby sprzedać nie wystarczy być zauważonym. Trzeba być przekonującym i angażować słuchacza. W marketingu nazywamy to storytellingiem.
Kiedy ostatnio widzieliście reklamę auta, w którym ktoś skupiałby się na samochodzie? Volvo nie pokazuje już w telewizyjnym spocie testu zderzeniowego swojego auta. W reklamie widzimy dziką szwedzką naturę i znanego szwedzkiego didżeja – Avicii. Oczywiście w tle słyszymy skomponowaną przez niego muzykę. Elektroniczne brzmienie połączone z klasyką. W ostatniej reklamie Porsche występuje Radzimir Dębski – polski kompozytor młodego pokolenia. Nie tylko jest współtwórcą muzyki popularnego serialu Ranczo, ale też remiksów na płycie współczesnej ikony muzyki popularnej – Beyonce. Oczywiście na filmie reklamowym auto Porsche nie próbuje się już dzisiaj z nikim ścigać. Dynamikę wyznacza rytm skomponowanej specjalnie na tę okazję muzyki. W spocie widzimy urywki z życia ambitnego muzyka – na przemian znajdujemy się w operze i na drodze. Czujemy, że to opowieść o ambicji, odwadze, młodości i zwycięstwie. Trofeum zwycięzcy jest właśnie jego auto.
Jest wiele marek państw i miast, które budują swój wizerunek, tworzą storytelling w oparciu o sztukę. Najprostszym przykładem jest Paryż i Mona Lisa. Inne miasta próbują przykuć naszą uwagę np. nowoczesną architekturą, budującą skojarzenie z nowoczesną gospodarką. Światowe media nie informowałyby o otwarciu nowego mostu w Chinach, gdyby nie jego niezwykła designerska forma. Media – podobnie jak my – lubią inspirujące obrazy.
Dwurnik i Kaja – zwiedzanie Polski wg ich klucza
Niewiele jest w Polsce obrazów z motywem miasta, które byłyby czymś więcej niż historycznym zapisem jego wyglądu. Mało kto tak bardzo poświęcił się tematyce polskich miast jak Edward Dwurnik i Ryszard Kaja. Pierwszy z nich w 1965 roku rozpoczął cykl „Podróże autostopem”, portretując miasta i miasteczka z perspektywy "ptasiego lotu". Niebanalna jest tutaj nie tylko perspektywa, ale także mocno symboliczne malarstwo, które oddaje atmosferę swoich czasów. Drugi z panów jest twórcą ponad stu dwudziestu plakatów turystycznych z kolekcji pod hasłem „Polska”, które nie tylko w znakomity, symboliczny sposób przedstawiają miasta. Są także przewodnikiem po polskiej kulturze.
Wybrałem Dwurnika i Kaję, bo ich pracę – bardziej niż innych artystów – przesiąknięte są inteligentnym komentarzem, niesztampowym punktem widzenia. Poza tym są zwyczajnie piękne, a za ich autorami kryją się intrygujące historie.
Ryszard Kaja i Polska Szkoła Plakatu
Sam artysta mówi o sobie, że jest miłośnikiem prawdy kiczu, stereotypu i banału. Fascynuje go maska i teatr codzienności. Podobno słynie ze swojego poczucia humoru. Jego turystyczne plakaty „Polska” w symboliczny sposób oddają klimat miast i regionów. Przede wszystkim to jednak wielka sztuka, której nie powstydziłaby się żadna „ściana” na świecie. Ojcem Ryszarda był Zbigniew Kaja – jeden z twórców Polskiej Szkoły Plakatu. Syn godnie kontynuuje jego tradycję. Od 1989 roku jest także uznanym na świecie scenografem. Od tego czasu stworzył ponad dwieście scenografii m.in. we Francji, Niemczech, Brazylii, Argentynie, Izraelu i Egipcie.
Turystyczne plakaty Ryszarda Kai niebanalnie uchwyciły charakter przedstawianych miast. Proste symboliczne obrazy nawiązują do designu i sztuki m.in. te poświęcone miastom Łódź, Ćmielów czy Bolesławiec. Seria nie zapomina także o ikonach polskiej turystyki takich jak Sopot i Hel czy Zakopanem i Tatrach.
Warto przypomnieć, że Polska Szkoła Plakatu zasłynęła na świecie swoją ironią i oszczędną formą w czasach, gdy ukryta symbolika plakatu, była przejawem wolności artystycznej myśli. Zachodni artyści określali polski styl słowami „niezależność i bystrość rozumu”. Początki Polskiej Szkoły Plakatu miały miejsce w latach sześćdziesiątych. Dzisiaj udowadniają, że sztuka potrafi znaleźć swoją oryginalną formę wyrazu nawet w czasach tak szarych jak czasy komunizmu.
Dwurnika osobistość
Dzisiaj Dwurnik jest być może dla masowego odbiorcy najbardziej znany z kanap telewizyjnych programów śniadaniowych. Nie dlatego, że na nich bywa. Kilka lat temu media obiegła niezwykła historia młodego chłopaka, który znalazł obraz artysty na śmietniku. Chłopak postanowił kolekcjonować obrazy i za pensję kelnera skupował na aukcjach Allegro prace młodych polskich artystów. Obecnie w jego kolekcji jest ich 260, a amerykańskie media zaliczają jego zbiory do pięćdziesięciu najciekawszych młodych kolekcji sztuki współczesnej na świecie. Borowik Collection wymieniana była w trzech edycjach międzynarodowego przewodnika BMW Art Guide m.in. obok nazwiska Grażyny Kulczyk. Podobna jej wartość sięga już miliona dolarów.
Czasami zastanawiam się w jakim stopniu cała ta historia jest wykreowana, a w jakim prawdziwa. Niemniej Michał Borowik w jakiś sposób pomógł Dwurnikowi dotrzeć do nowego masowego odbiorcy. Dla wielu artysta stał się jeszcze bardziej intrygujący. W końcu wszystkie media obwieściły, że Michał znalazł na śmietniku porzucony przez kogoś nieświadomie skarb. Ciekawy story telling.
Dwurnik to jednak przede wszystkim powszechnie uznany i szanowany artysta. Widzę go jako inteligentnego dokumentalistę swoich czasów. Na swoich pracach uwiecznia nie tylko architekturę, ale także życie mieszkańców. W swoich cyklach Sportowcy i Robotnicy z lat osiemdziesiątych, szydzi z gloryfikowanej przez propagandę klasy robotniczej. Cyklowi Warszawa przypisuje się rodzaj proroctwa, bo niejako przewidują wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Przede wszystkim to jednak wspomniane cykle Podróże autostopem, w których artysta zwiedza kraj w poszukiwaniu prawdy o polskim społeczeństwie i kulturze. Charakterystyczne – widziane niejako z lotu ptaka - niebieskie, kolorowe miasta stanowią jego znak rozpoznawczy. Swoich obrazów doczekały się m.in. Warszawa, Poznań, Kraków czy Białystok. Na każdym znajdziemy wiele detali. Na każdym wiele się dzieje. Sam artysta przyznaje, że inspiracją dla jego pierwszych prac był legendarny Nikifor. I to kolejna ciekawa historia tego artysty, obok której ciężko przejść obojętnie.
Grzegorz Grzybek
Autor jest wydawcą portalu przedsiebiorczepodlasie.pl oraz bloga citybranding.natemat.pl