Polska oczami Włocha
Rocznie odwiedza nasz kraj ponad 400 tys. turystów z Włoch. Wiedzę o Polsce popularyzują włoscy dziennikarze uczestniczący w podróżach prasowych na zaproszenie Polskiej Organizacji Turystycznej. Na początku roku polskie miasta i regiony poznawało sześcioro przedstawicieli włoskich mediów.
Dla odmiany Roberto M. Polce nie składa wizyt w Polsce. Zamieszkał na stałe w Gdańsku. Jest autorem dziesięciu przewodników turystycznych po naszym kraju, pracuje, jako licencjonowany przewodnik po Trójmieście i pilot grup turystycznych po Polsce. W rozmowie charakteryzuje włoskich turystów, ich zwyczaje i oczekiwania.
– Ile grup z Włoch obsługujesz rocznie?
– Trudno mi dokonać takich precyzyjnych obliczeń, ale praktycznie od maja do września jestem cały czas zajęty. Natomiast od zeszłego roku zaobserwowałem, że sezon stopniowo mi się wydłuża – pracowałem również w październiku, listopadzie i grudniu, i mam coraz więcej zleceń. Wcześniej niż w poprzednich latach sezon mi się rozpoczyna – zainaugurowałem go już 28 marca. Coraz więcej zatem moich rodaków przybywa nad Wisłę, ale też chętniej wybierają zimne miesiące. To ciekawy trend, bo dotąd Włosi w tym czasie woleli pozostawiać w domach.
– Zacznijmy od Twojego „podwórka” – co standardowo zwiedzają przybysze z Półwyspu Apenińskiego w Trójmieście?
– Gdy dysponują niewielką ilością czasu, ograniczają się do Starówki, ale też oglądają miejsca związane z powstaniem Solidarności. W latach 80. ubiegłego wieku dużo się w moim kraju pisało w gazetach, ale i mówiło w naszym radio i telewizji o strajku w Stoczni Gdańskiej, o zrodzeniu się 10-milionowego ruchu robotniczego, który był fenomenem zwłaszcza za żelazną kurtyną.
– Włosi interesują się naszą historią?
– Szczerze mówiąc, nie znają historii powszechnej, ale frapują ich te dzieje, które dla obu naszych narodów są niejako wspólne, a więc II wojna światowa, ale i Solidarność, bo miała wpływ na upadek komunizmu, a w rezultacie na całą Europę. Dlatego miejsca związane z tymi okresami bardzo chcą poznać.
– Czy zgodzisz się ze mną, że najbardziej do promocji Polski we Włoszech, i nie tylko, przyczynił się Jan Paweł II?
– Ogromnie. I to do tego stopnia, że nawet grupy niereligijne chcą wiedzieć na przykład, ile osób modliło się na słynnej Mszy św. na Zaspie i ten milion wiernych robi na nich wrażenie.
– A jeśli chodzi o całą Polskę: Włosi nadal poruszają się utartym szlakiem między Krakowem, Wieliczką, Oświęcimiem, Częstochową i Warszawą?
– Wręcz przeciwnie, obserwuję, że ten dawny trakt jest bardzo rozbudowywany o nowe miejsca i atrakcje. Na przykład na lato zamówiły mnie już cztery włoskie grupy, które przyjadą tutaj na 8-10 dni i ich program zwiedzania jest niezwykle bogaty. Ten „grand tour” będzie miał początek w Krakowie, a finał w Gdańsku, ale po drodze mają być Wrocław, Poznań, Gniezno, Toruń, Warszawa, a nawet Łódź! Tak duże objazdówki trafiają mi się po raz pierwszy. Zauważyłem też kolejną prawidłowość: dzięki tanim liniom, z których obficie korzystają, Włosi zaczynają swoją podróż zorganizowaną po Polsce na południu i kończą na północy kraju, albo odwrotnie. Przylatują więc i odlatują z różnych miast.
– Co jeszcze nowego chcą oglądać?
– Jak już wspomniałem, Włosi słabo znają historię, a zwłaszcza już tej części Europy. Stąd podjąłem się niejako „misji” edukacyjnej i już od kilku lat współpracuję z Pomorską Regionalną Organizacją Turystyczną. Co roku zapraszamy z Italii kilku dziennikarzy na podróże studyjne i za ich pośrednictwem przybliżamy Polskę mieszkańcom znad Tybru. Dzięki temu dowiadują się na przykład o tym, że przez przeszło trzy wieki mieszkali tutaj krzyżacy, których oni już kojarzą i w efekcie Włosi chcą odwiedzać nie tylko Malbork, ale też i inne warownie wzniesione przez kawalerów mieczowych. Poza tym przed przyjazdem do Polski, przez kilka lat pracowałem dla pisma on-line Vie dell’Est (dosł. drogi wschodu – bogato ilustrowany magazyn turystyczny on-line o krajach Europy Środkowo-Wschodniej – red.) i z tych czasów dysponuję blisko 400 kontaktami do włoskich dziennikarzy. Dwa-trzy razy do roku przygotowujemy z PROT-em komunikaty poświęcone ważnym wydarzeniom, jak na przykład otwarciu Muzeum II wojny światowej, ale i rozmaitym festiwalom, koncertom światowych gwiazd i rozsyłamy je do tych mediów. To druga forma popularyzacji naszego regionu, a zarazem Polski.
– Poza wzrostem przyjazdów grup, czy widzisz też więcej turystów indywidualnych przybywających z Twojej ojczyzny?
– Zdecydowanie, bo sam ich nierzadko obsługuję – otrzymuję zlecenie za pośrednictwem „poczty pantoflowej”, ale też promuję się w Internecie. I to właśnie indywidualni turyści stawiają na zimę w Polsce.
– Jaki standard noclegu wybierają Włosi?
– W Trójmieście, a zwłaszcza w Gdańsku na Starówce mamy bardzo dużo apartamentów, z których chętnie korzystają turyści indywidualni. To stwarza możliwość przygotowywania posiłków we własnym zakresie. Klientowi z wyższej półki proponuję hotele butikowe. Z kolei grupy zatrzymują się w hotelach trzy-czterogwiazdkowych. Muszę stwierdzić, że turystyka włoska do Gdańska idzie pełną parą.
– Jak oceniają te obiekty?
– Generalnie dobrze. Dla nich najważniejszym kryterium jest czystość i życzliwość obsługi, która powinna być uśmiechnięta. A te warunki, jak wiemy polskie obiekty noclegowe zazwyczaj spełniają. Pamiętam natomiast jedną z grup, która nocowała w hotelu Gdańsk, a ściślej w jego starej części urządzonej w stylu średniowiecznego spichlerza. Małe okienka pod sufitem i brak klimatyzacji sprawiły, że pojawiły się narzekania, ale ponieważ ten sam obiekt dysponuje też częścią nowoczesną, więc problem szybko dało się rozwiązać.
– A jak smakuje Twoim rodakom nasza kuchnia? Nadal nie cierpią „zupy z buraków”?
– Rzeczywiście do propozycji barszczu z reguły podchodzą nieufnie (śmiech). Jednak gusta w tym zakresie bardzo się zmieniają. Włosi już nie upierają się, aby jeść po swojemu. Smakują im żurek, bigos, gołąbki, zajadają się pierogami, chętnie kosztują kotlet schabowy, bo porównywany jest do naszej cotoletta alla milanese (kotletu po mediolańsku – przyrządzany z cielęcego mięsa: nasz schabowy jest jego „wariacją” zaadaptowaną do polskiej kuchni dzięki Legionom Dąbrowskiego – red.).
– Mimo tego wszystkiego Polacy znacznie lepiej znają Włochy i liczniej wyjeżdżają na Półwysep Apeniński, niż Włosi do nas. Z najświeższych danych wynika, że w I półroczu 2016 r. przyjechało do nas 210 tys. włoskich turystów. W tym samym czasie w drugą stronę ruch turystyczny wyniósł blisko milion. Skąd aż takie dysproporcje Twoim zdaniem?
– To oczywiste. Jesteśmy włoskocentryczni. Dlatego trochę lepiej znamy kraje z nami sąsiadujące, ale i USA z przyczyn takich samych, jak reszta świata. Czujemy się, i stwierdzam to z sympatią, takim pępkiem świata. Z drugiej strony żelazna kurtyna skutecznie odizolowała Polskę i inne kraje bloku socjalistycznego od reszty Europy. Przecież spoza niej docierały do nas informacje albo jednoznacznie negatywne, albo wręcz żadne. Do tego stopnia, że gdy ZSRR się rozpadło, nadal zachodnia część kontynentu spoglądała na drugą z niepewnością i obawą. Powiem Ci, że jeszcze kilka lat temu nawet wyprawa do Pragi była dla dużej części Włochów „aktem odwagi”. Wydaje się nieprawdopodobne, ale oni naprawdę bali się, co „tam” zastaną! Przełomem okazało się Euro 2012, którego doskonała promocja w mediach, również społecznościowych sprawiła, że zobaczono w Polsce normalny kraj, to znaczy w niczym nie różniący się od zachodu. Mało tego, dotąd stykam się z moimi rodakami, którzy podczas pierwszej wizyty reagują ze zdziwieniem pomieszanym z zachwytem: – Nie wiedzieliśmy, że tutaj jest tak pięknie, czysto, a sklepy są pełne – mówią.
– Numerem jeden na liście Włochów nadal pozostaje Kraków. Dlaczego nie Warszawa, która przegrywa u nich z Pragą i Budapesztem?
– Bo my lubimy tę starą, środkowoeuropejską architekturę. A Warszawa jest bardziej skomplikowana. Właśnie stolicy Polski poświęciłem mój ostatni przewodnik, który zaprezentuję na zbliżających się targach BIT w Mediolanie. Chcę przybliżyć jego uczestnikom, branży turystycznej to miasto, którego nie można, jak Krakowa „zaliczyć” w dwa dni, bo ma praktycznie do pokazania tylko Starówkę z zamkiem i Kazimierz. Warszawa natomiast ma nie jedno, jak inne miasta, ale kilka centrów, wokół których rozwijała się na przestrzeni wieków. W dodatku każde jest inne! Można do niej wracać wielokrotnie i nadal pozostają miejsca do odkrycia, jak Saska Kępa czy wspaniale restaurowana Praga Południe. To niezwykłe miasto -mozaika.
– To pytanie zadawałam już wielu moim rozmówcom: czy zeszły rok ze szczytem NATO i Światowymi Dniami Młodzieży będzie miał efekt kuli śnieżnej na rynku włoskim, a więc przełoży się na jeszcze większe zainteresowanie naszym krajem?
– Jestem przekonany, bo z takim samym efektem mieliśmy do czynienia po Euro 2012. Na niego pracują też nasi dziennikarze, którzy z pobytu w Polsce ubiegłego lata tworzą kolejne materiały. Kilka dni temu zadzwoniła do mnie koleżanka z radia RAI 3. Wcześniej przygotowała relację z Krakowa, teraz prosi mnie o znalezienie jej innego, mniej znanego miejsca, które mogłaby pokazać. Zasugerowałem jej Wrocław i tak była zachwycona, że już myśli o kolejnych reportażach z Polski.
– Tyle razy zahaczaliśmy już w rozmowie o Twoje przewodniki. Ja znam ten pierwszy „Polonia. Usi, costumi e tradizioni” sprzed kilku lat, które doczekało się już czwartego wznowienia! W kapitalny sposób przybliżyłeś w nim Polaków, nasze cechy pozytywne, ale i przywary, tradycje i historię – syntetycznie, uczciwie i con amore. Ile przewodników po Polsce już napisałeś?
– Blisko dziesięć: po całej Polsce, po Krakowie, Gdańsku, Wrocławiu, Łodzi i dwa przewodniki po Warszawie dla dwóch różnych wydawnictw.
– Co znaczy, że jest na nie popyt. Jak zostały wydane?
– Zarówno w wersji papierowej, jak i formie e-booka, aplikacjach na smartfony i tablety. Skierowane są głównie do odbiorcy indywidualnego, choć właśnie touroperator z Krakowa zamówił od wydawcy spersonalizowaną wersję dla swoich klientów.
– Jakie czynniki dodatkowe mogą wpłynąć dodatnio na turystykę przyjazdową z Włoch do Polski? Gwarancja bezpiecznego urlopu bez zamachu terrorystycznego?
– Bez wątpienia. A Polska uchodzi za taki kierunek. Wiem, że na przykład brytyjski MSZ wskazywał już w ubiegłym roku swoim obywatelom właśnie wasz kraj jako taką pewną metę. I to na pierwszym miejscu. Dla Włochów to ważna wskazówka. Zwłaszcza, że jesteśmy bardzo lękliwi i z natury nie lubimy podejmować ryzyka – bardziej skłonni są to niego Niemcy czy Anglicy. My stawiamy bezpieczeństwo na pierwszym miejscu.
– A jaka promocja mogłaby być najskuteczniejsza?
– Kampania na miarę Bajkowej Polski sprzed kilku lat, która moim zdaniem była bardzo udana, bo odniosła pozytywny skutek. I zapraszanie dziennikarzy oraz blogerów na wizyty studyjne.
Rozmawiała Anna Kłossowska